Lubię dobre jedzenie. Chodzę sam lub z rodziną do różnych restauracji, czasami na specjalne okazje również do takich przekraczających normalne ceny, ale oferujących w zamian naprawdę kosmiczne dania. Zdarza mi się również sporadycznie być zaproszonym do restauracji na spotkanie biznesowe - nie mam wtedy niestety prawa głosu. W 90% przypadków wybory są trafne, ale ten post jest o pozostałych 10%.
Poznałem kilka restauracji, które uważają się lepsze od innych, a zapraszający uważa to za świetną autopromocję. Co charakteryzuje takie miejsca? Lokalizacja w najdroższej okolicy/ekskluzywnym centrum handlowym, design od czołowych projektantów, klienci albo z pierwszych stron gazet, albo top management z Mordoru. I jedzenie. Im bardziej wymyślna nazwa tym lepiej. Im drożej tym lepiej. Kelner/Sommelier dobierający najdroższe wina do prostych przekąsek, niemający pojęcia jak to robić. Bo to przecież top restauracja. Musi być blichtr, musi być drogo - masz podnosić szczękę z podłogi z wrażenia.
(zdjęcie przykładowe)
No więc byłem w takim miejscu. Na głodnego, bo miało być wyśmienite jedzenie. Przekąski... jakaś bagietka, trochę oliwek, suszone pomidory, szynka parmeńska. Rzeczywiście jakościowo 1st class. Ale zapowiedź kelnera dotycząca głównego dania spowodowała, że oszczędnie do nich podszedłem. Po godzinie oczekiwania mój żołądek zaczął wydawać coraz bardziej doniosłe burczenie. I wtedy wchodzi ono. Główne danie. "Całe na biało". Nazywało się: Dziki łosoś wędzony na zimno dymem drewna bukowego na grzance w towarzystwie pianki z białych warzyw, ekstraktu gorczycy, syberyjskiego kawioru i warzywami sezonowymi. Było coś jeszcze o galaretce z liofilizowanego czegoś tam. Aż sprawdziłem koszt. 69 PLN. Przynajmniej przyjemny układ cyfr ;). Set 129PLN chyba (dyniowa była ok).
Oto i ono.
Kurtyna.
Poznałem kilka restauracji, które uważają się lepsze od innych, a zapraszający uważa to za świetną autopromocję. Co charakteryzuje takie miejsca? Lokalizacja w najdroższej okolicy/ekskluzywnym centrum handlowym, design od czołowych projektantów, klienci albo z pierwszych stron gazet, albo top management z Mordoru. I jedzenie. Im bardziej wymyślna nazwa tym lepiej. Im drożej tym lepiej. Kelner/Sommelier dobierający najdroższe wina do prostych przekąsek, niemający pojęcia jak to robić. Bo to przecież top restauracja. Musi być blichtr, musi być drogo - masz podnosić szczękę z podłogi z wrażenia.
(zdjęcie przykładowe)
No więc byłem w takim miejscu. Na głodnego, bo miało być wyśmienite jedzenie. Przekąski... jakaś bagietka, trochę oliwek, suszone pomidory, szynka parmeńska. Rzeczywiście jakościowo 1st class. Ale zapowiedź kelnera dotycząca głównego dania spowodowała, że oszczędnie do nich podszedłem. Po godzinie oczekiwania mój żołądek zaczął wydawać coraz bardziej doniosłe burczenie. I wtedy wchodzi ono. Główne danie. "Całe na biało". Nazywało się: Dziki łosoś wędzony na zimno dymem drewna bukowego na grzance w towarzystwie pianki z białych warzyw, ekstraktu gorczycy, syberyjskiego kawioru i warzywami sezonowymi. Było coś jeszcze o galaretce z liofilizowanego czegoś tam. Aż sprawdziłem koszt. 69 PLN. Przynajmniej przyjemny układ cyfr ;). Set 129PLN chyba (dyniowa była ok).
Oto i ono.
Kurtyna.